Papież i mury Europy

Przesłanie Jana Pawła II dla narodów Europy wychodzących z komunizmu zawiera krytykę modelu życia społeczeństw Zachodu. Ku jakim więc wzorcom i wartościom mamy - wedle Papieża - zmierzać? W jaki sposób przezwyciężyć dziedzictwo komunizmu? Jak urządzać życie na nowo?

Gniezno, 3 czerwca 1979. "Czyż Chrystus tego nie chce, czy Duch Święty tego nie zarządza, ażeby ten Papież Polak, Papież Słowianin właśnie teraz odsłonił duchową jedność chrześcijańskiej Europy, na którą składają się dwie wielkie tradycje: Zachodu i Wschodu... Przychodzi więc wasz rodak, papież, aby wobec całego Kościoła, Europy i świata mówić o tych często zapomnianych narodach i ludach. Przychodzi wołać wołaniem wielkim".

Gniezno, 3 czerwca 1997. "Z tego miejsca rozlała się wówczas potężna fala, moc Ducha Świętego. Tutaj zaczęła przybierać konkretne formy myśl o nowej ewangelizacji. W tym czasie dokonały się wielkie przemiany, powstały nowe możliwości, pojawili się inni ludzie. Runął mur dzielący Europę. W pięćdziesiąt lat po rozpoczęciu drugiej wojny światowej jej skutki przestały żłobić oblicze naszego kontynentu. Skończyło się półwiecze rozdzielenia, za które szczególnie straszliwą cenę płaciły miliony mieszkańców Europy Środkowej i Wschodniej".

Jan Paweł II był pierwszym człowiekiem, który z wysokości swego urzędu i autorytetu, głosem słyszanym przez cały świat, upomniał się w roku 1979 o narody za żelazną kurtyną. W epoce doktryny Breżniewa zakwestionował porządek jałtański. W gnieźnieńskiej homilii wyliczył zapomnianych przez Europę jej ubogich i niewygodnych krewniaków: Litwinów, Słowian Połabskich, Chorwatów, Słoweńców, Serbów, Morawian, Słowaków...

Apel Papieża z roku 1979 - napisał 18 lat później włoski dziennik "Corriere della Sera" - nie został zrozumiany. "Przyjęto go jak utopię chrześcijańskiego średniowiecza i wyzwanie próżno rzucone imperium sowieckiemu. Ale Wojtyła zawarł go w programie pontyfikatu. Umiał czekać i historia zdaje się przyznawać mu rację".

Lecz upadek muru berlińskiego przyniósł Papieżowi takoż satysfakcję, jak i rozczarowanie. Okazał się ledwie warunkiem koniecznym, ale niewystarczającym dla urzeczywistnienia się jego wizji. W roku 1997, z tego samego miejsca co 18 lat wcześniej, Jan Paweł II powiedział: "Okazuje się bowiem w sposób niekiedy bardzo bolesny, że odzyskanie prawa do samostanowienia oraz poszerzenie swobód politycznych i ekonomicznych nie wystarcza dla odbudowy europejskiej jedności. Jakże nie wspomnieć w tym miejscu tragedii narodów byłej Jugosławii, dramatu narodu albańskiego i ogromnych ciężarów ponoszonych przez wszystkie społeczeństwa, które odzyskały wolność i z wielkim wysiłkiem zrzucają z siebie jarzmo totalitarnego systemu komunistycznego. Czyż nie można powiedzieć, że po upadku jednego muru, tego widzialnego, jeszcze bardziej odsłonił się inny mur, niewidzialny, który nadal dzieli nasz kontynent - mur, który przebiega przez ludzkie serca? Jest on zbudowany z lęku i agresji, z braku zrozumienia dla ludzi o innym pochodzeniu, kolorze skóry, przekonaniach religijnych, z egoizmu politycznego i gospodarczego oraz z osłabienia wrażliwości na wartość życia ludzkiego i godność każdego człowieka. Nawet niewątpliwe osiągnięcia ostatniego okresu na polu gospodarczym, politycznym i społecznym nie przesłaniają istnienia tego muru. Jego cień kładzie się na całej Europie. Do prawdziwego zjednoczenia kontynentu europejskiego droga jest jeszcze daleka".

Ku jakim więc wzorcom i wartościom winny się - wedle Papieża - kierować narody wychodzące z komunizmu, aby skrócić tę drogę?

Wobec zwycięzców i zwyciężonych

"Dla was nie może być ani zwycięzców, ani zwyciężonych, ale tylko mężczyźni i kobiety, którym trzeba pomóc wyjść z błędu; ludzie, których trzeba podtrzymać w dążeniu do oswobodzenia się od skutków przemocy, krzywdy, naruszania ludzkich praw. "Zwyciężonym" trzeba wciąż przypominać, że nie wystarczy dostosować się do nowej sytuacji, ale że potrzebne jest szczere nawrócenie i w razie konieczności, także zadośćuczynienie. "Zwycięzcom" trzeba mówić na nowo o przebaczeniu, ażeby nastał prawdziwy pokój, który bierze się z dróg Ewangelii miłosierdzia i miłości".

Chyba żadne inne wskazanie Jana Pawła II co do nowego porządku w krajach wychodzących z komunizmu nie zabrzmiało dobitniej. Skierował je Papież do Litwinów we wrześniu 1993 r. Było to już po rozpadzie Czechosłowacji i na początku dramatu Bałkanów. Wirusy nacjonalizmu stawały się coraz bardziej zaraźliwe... Cytowane tu słowa odnoszą się jednak do innego fragmentu rzeczywistości postkomunizmu: rozliczeń z ludźmi ancien regime'u (którzy właśnie wtedy zaczęli wracać do władzy; Litwa była pierwsza).

We wrześniu 1993 r. większość krajów dawnego bloku sowieckiego miała już za sobą debaty o rozliczeniach z byłymi komunistami. Ustawę, odsuwającą ich na pewien czas od stanowisk państwowych, wprowadzili Czesi. Polacy, choć tego nie uczynili, wznosili mur ze słów i emocji pomiędzy ludźmi z różnych stron politycznej barykady. Ów spór był - w skrócie - starciem dwóch wartości i postaw: sprawiedliwości i wybaczającego miłosierdzia. Każda z tych postaw miała również wymiar polityczny: za sprawiedliwością skrywał się często odwet i żądza władzy; a wybaczenie bywało podyktowane pragmatyką wielkiej transformacji.

Papież nie odnosił się wprost do politycznych programów i postaw, lecz kreślił dla nich moralny standard. Wynosił miłosierdzie ponad słuszną nawet sprawiedliwość, ducha zgody i pokoju - ponad wyrównywanie rachunków. Komentując litewską homilię Papieża, publicysta "Tygodnika Powszechnego" Janusz Poniewierski pisał: "Jan Paweł II, nie mając żadnych złudzeń co do komunizmu, jednocześnie proponuje Litwie swoistą "grubą kreskę"".

Podobne tony usłyszeli od Papieża Czesi i Słowacy. To do nich, jeszcze we wspólnym państwie, Jan Paweł II udał się w kwietniu 1990 r. z pierwszą pielgrzymką po upadku berlińskiego muru. I kruszył kolejne mury: między Czechami i Słowakami - mówił do nich w obu językach; między wierzącymi a niewierzącymi - przynosił "poselstwo i dla tych, którzy nie mają łaski wiary"; między protestantami a katolikami: "Niech ten pocałunek Papieża pomoże zagoić blizny przeszłości i usunąć cienie nieufności pomiędzy Czechami a Rzymem"; między byłymi komunistami a resztą - z uznaniem mówił o pokojowym przejściu od dyktatury do demokracji.

Przesłanie Papieża i kontekst, w jakim się pojawiło, może najdoskonalej streścił Vaclav Havel: "Do kraju zdewastowanego przez ideologię nienawiści przybywa oto poseł miłości, poseł pokoju, dialogu, wzajemnej tolerancji, szacunku i porozumienia, zwiastun braterskiej wspólnoty w różnorodności".

Tego samego ducha wnosił Jan Paweł II między Albańczyków. Z homilii do wspólnoty katolickiej w Albanii: "Jak w przeszłości potrafiłaś pozostać wierną jedynemu Panu Jezusowi Chrystusowi nawet za cenę najwyższej ofiary z życia, tak teraz bądź gotowa przyjąć ochotnie Ewangelię Bożej miłości i dawać z odwagą świadectwo wszystkim jej wymogom. Dawaj przykład miłości bez stawiania warunków. Miłości, która przechodzi ponad doznanymi krzywdami, a raczej zapominając o nich gotowa jest przebaczyć prześladowcom".

Ten apel o przebaczenie Papież wypowiadał w kraju, gdzie w epoce komunizmu odprawianie nabożeństw i udzielanie sakramentów karano więzieniem, gdzie kościoły, cerkwie i meczety burzono lub przerabiano na magazyny, a duchowni umierali w więzieniach i obozach pracy.

Jednak to Albańczykom, także Węgrom, Czechom, Słowakom, których marzenia o wolności rozjechały w 1956 i 1968 r. "bratnie" czołgi, Litwinom zamkniętym w granicach ZSRR niósł Papież orędzie przebaczenia prześladowcom u progu budowania nowego państwa. "Nie może być ani zwycięzców, ani zwyciężonych..."

Polska po komunizmie nie usłyszała nigdy takich słów. Mimo że w roku 1991 poczucie krzywdy i pasja wyrównywania rachunków brały w sercach i umysłach "zwycięzców" górę nad nakazem wybaczenia "zwyciężonym". Mimo że w roku 1987, w rzeczywistości znacznie trudniejszej, Jan Paweł II wyraźnie przestrzegał Polaków z obu stron barykady: "Nie może być program walki ponad programem solidarności".

Jakie są źródła tak odmiennych akcentów w tym "politycznym" fragmencie papieskiego przesłania dla różnych krajów postkomunistycznej Europy: donośny apel o miłosierdzie i wybaczenie w Czechosłowacji, Albanii, na Litwie, na Węgrzech i równie donośne milczenie w tej sprawie w Polsce?

Odpowiedzi wprost nie odnajdziemy w papieskich homiliach. Skazani jesteśmy na sądy w trybie przypuszczającym, znaki zapytania. Może Jan Paweł II nie widział w Polsce zagrożenia "zwyciężonych" przez "zwycięzców", a widział je u innych narodów?

Kościół zgody

Sytuacja Kościołów w krajach wychodzących z komunizmu była zróżnicowana; podobnie jak mapa wyznaniowa każdego z byłych demoludów. W katolickiej Polsce Kościół wychodził z komunizmu silny autorytetem nie tylko religijnym, ale i moralnym. W latach 80. był mediatorem między władzą a opozycją, a i wcześniej Prymas był dla komunistycznych przywódców partnerem do rozmów. Ciemne karty Kościoła, np. współpracy "księży patriotów" z władzą komunistyczną, były zaledwie niechlubnymi epizodami chwalebnej epopei. W momentach dramatycznych ludzie Kościoła potrafili dawać świadectwo.

Niemal wszystkie Kościoły krajów bloku sowieckiego były wielekroć bardziej uległe wobec władzy niż Kościół w Polsce. Gdy "księża patrioci" stanowili w Kościele polskim epizod lat 50., ich czechosłowacki odpowiednik "Pacem in terris" był i liczniejszy, i trwał nieomal do końca epoki komunizmu.

Jednakże w żadnym innym kraju komunistycznym Kościół nie cieszył się taką wolnością jak w Polsce. Dla przykładu: w Czechosłowacji komuniści zlikwidowali wszystkie zakony, upaństwowili majątki kościelne, hierarchię podporządkowali władzy; niepokorni księża dostawali zakaz pełnienia posługi kapłańskiej albo trafiali do więzień; po Praskiej Wiośnie Kościół zaczął rozkwitać, ale w podziemiu.

Inny przykład: gdy w najcięższym okresie dla Kościoła polskiego (1954 r.) w więzieniach siedziało 24 proc. biskupów i 11 proc. księży, na Litwie w tym samym czasie - 83 proc. biskupów i 65 proc. księży. Gdy u nas wydawnictwa katolickie publikowały książki historyczne, religijne i społeczne - na Litwie z trudem można było wydać Biblię lub katechizm. Gdy polscy biskupi byli partnerem władzy do zakulisowych negocjacji, Miroslaw Vlk, obecnie czeski kardynał, szorował szyby wystawowe sklepów, a węgierski kardynał Josef Mindszenty ukrywał się w ambasadzie USA. Prześladowań o podobnej skali doświadczały też inne kraje katolickie, jak Chorwacja czy wielowyznaniowa Albania.

Do takich Kościołów - doświadczonych dziesięcioleciami prześladowań, z przetrąconym kręgosłupem - przyjeżdżał Papież po roku 1989. Jakie wzory im wskazywał? Jakie miejsce w nowym państwie? Spójrzmy na dwa przykłady: Kościoła, który w państwie wielowyznaniowym stanowi mniejszość (Albania), i Kościoła liczebnie dominującego (Litwa).

W Albanii wyznawcy islamu stanowią ok. 70 proc., prawosławia - 20 proc., a katolicyzmu - 10 proc. Takie były statystyki przedwojenne i nieoficjalne z lat 60. Dziś trudno podać dokładne liczby, ale stare dane pokazują proporcje. O dusze wiernych zabiegają tu ponadto misjonarze wielu Kościołów protestanckich, co doprowadziło u progu wolności do ich konfliktu z islamem. Muzułmanie zarzucali protestantom, że kupują wiarę Albańczyków. "Wiara pochodzi ze studiowania Słowa Bożego, a nie z paczek żywnościowych czy obietnic uzyskania stypendiów za granicą" - oburzał się prominentny duchowny islamski.

W takim momencie pojawił się Jan Paweł II ze słowami: "Najświętsza Maryja Panna, na którą również wierni muzułmańscy patrzą z czcią, niech Was zachowa, Drodzy Bracia i Siostry, od wszelkiej pokusy nietolerancji i wzajemnej nieufności. Jak już niegdyś katolicy, prawosławni i muzułmanie dali dowód owocnego zrozumienia, tak niech również teraz i w przyszłości wzajemny dialog i solidarność pogłębiają się i rozwijają, by dać trwałe oparcie obecnemu wysiłkowi odbudowy i odnowy narodowej".

W Albanii, w której Kościół katolicki nie miał ani aspiracji, ani szans odgrywania poważnej roli w życiu politycznym, Jan Paweł II apelował: "Prawdziwa wolność religijna nie ulega pokusom nietolerancji, sekciarstwa, ale sprzyja postawom pełnego szacunku i konstruktywnego dialogu".

W całkiem innym kontekście pojawiło się przesłanie Papieża dla Kościoła na Litwie, gdzie katolicy stanowią blisko 80 proc. ludności. Przed pielgrzymką Papieża do krajów bałtyckich we wrześniu 1993 r. Bohdan Cywiński pisał: "Świat sowiecki stanowił tu kontekst bardzo wyrazisty, groźny i wrogi. Decyzja bycia chrześcijaninem była trudna, z reguły okazywała się życiowo kosztowna, a więc praktycznie ważna. (...) Formowała się świadomość chrześcijańska, typowa dla wszelkich historycznych sytuacji Kościoła prześladowanego. W obrębie tej świadomości niektóre wartości moralne i religijne jawiły się szczególnie wyraziście, inne z kolei zacierały się i nikły. (...) Problem zaczyna się wtedy, gdy jakiś określony lokalny świat przestaje istnieć. Ot, tak jak przestał na naszych oczach istnieć świat sowiecki. Czujemy wszyscy, że stało się dobrze, cieszymy się, że go nie ma, ale jednocześnie stwierdzamy, że w nowym świecie żyć nam też niełatwo...".

Mentalność Kościoła prześladowanego część litewskiego kleru wniosła w życie demokratycznej Litwy. Od odzyskania niepodległości toczyła się tu wielka batalia o strategię Kościoła w nowych czasach. Ks. Alfonsas Svarinskas, wyświęcony w łagrze, w latach 70. współzałożyciel Komitetu Obrony Praw Wierzących, ostatni kapłan - więzień polityczny Litwy sowieckiej, uważał, że rolą Kościoła jest czynny udział w polityce demokratycznego państwa. Za zgodą kard. Vincentasa Sladkeviciusa ideę tę wcielał w życie jako deputowany do Rady Najwyższej Litwy. Sądził, że odwrót Kościoła od spraw polityki doprowadził do wygranej postkomunistów w wyborach. Sprzeciw wobec tego faktu zademonstrował podczas narodowego święta Litwy w katedrze wileńskiej, kiedy to usiadł na miejscu prezydenta postkomunisty Algirdasa Brazauskasa.

Przeciwstawną wizję prezentował abp Audrys Backis, metropolita wileński. Uważał, że poparcie Kościoła dla "Sajudisu" w walce o niepodległość było właściwe, natomiast w demokracji duchowni winni wycofać się z polityki i nie popierać żadnej partii. Stanowisko arcybiskupa stało się przyczyną wielu ataków ze strony ks. Svarinskasa. Obaj adwersarze w końcu się pojednali, ale spór o strategię Kościoła nie wygasł. Biskupi litewscy znaleźli się pod presją prawicy, która domagała się od nich wpływania na postkomunistyczny rząd.

Przesłanie Jana Pawła II nie pozostawiło miejsca na wątpliwość, która wizja Kościoła jest mu bliższa: "Można sobie życzyć, że za powrotem demokracji stosunki między Kościołem i państwem rozwijać się będą zgodnie z kryteriami wzajemnego poszanowania z wykluczeniem tendencji do laicyzmu, jak i klerykalizmu. Ani państwo nie powinno zajmować przestrzeni, którą konstytucja i konwencje międzynarodowe przyznają religii, ani też kapłani w wypełnianiu swej misji ewangelizacyjnej nie mogą wtrącać się do polityki partii albo do bezpośredniego rządzenia krajem. Tak jak wiele innych państw w Europie i na świecie i wasza Ojczyzna będzie mogła odnosić wielkie korzyści ze szczerego dialogu między Kościołem i państwem, gdy z jednej strony legalni przedstawiciele litewskiego narodu szanować będą lojalnie wolność wspólnoty kościelnej, a z drugiej przedstawiciele tejże wspólnoty powstrzymają się od wszelkiej formy nieuprawnionej ingerencji w działalność instytucji publicznych".

Tak jak w Albanii, bardziej islamskiej niż chrześcijańskiej, tak też w katolickiej Litwie Jan Paweł II wzywał Kościół do powstrzymania się od aspiracji politycznych, wyznaczał dla niego rolę posłańca zgody. Na Węgrzech zaś, gdzie katolicy stanowią 60 proc. ludności, Papież zapewniał, że Kościół nie chce być ani nad, ani obok społeczeństwa, że chce służyć każdemu bez wyjątku.

Czy udział rodzi podziały?

Inaczej zabrzmiał głos Jana Pawła II w Polsce w roku 1991. Powtórzmy: Kościół polski był w epoce komunizmu i u progu wolności wielkim autorytetem i potężną instytucją. Papież przybywał w samym środku debaty o tym, czy Polska zmierza ku modelowi państwa wyznaniowego, a w każdym razie - nie całkiem neutralnego światopoglądowo. Opisy kondycji i aspiracji Kościoła po komunizmie były zróżnicowane również wewnątrz niego samego. Rozpościerały się między lękiem, że nadciąga nowy totalitaryzm (czyli liberalizm i kultura Zachodu), a smutkiem, że Kościół nie potrafi zmierzyć się racjonalnie z krytyką i że zamiast rekolekcji odprawia egzorcyzmy.

Wobec tego sporu Papież wypowiedział wiele słów. Zapewniał: "Kościół pragnie (...) uczestniczyć w życiu społeczeństw tylko jako świadek Ewangelii i obce mu są dzisiaj dążenia do zawładnięcia jakąkolwiek dziedziną życia publicznego, która do niego nie należy". Przestrzegał: "Nie do pogodzenia z prawdą chrześcijańską jest postawa fanatyzmu czy fundamentalizmu tych ludzi, którzy w imię ideologii uważającej się za naukową lub religijną czują się uprawnieni do narzucania innym własnej koncepcji prawdy i dobra".

Lecz równocześnie w kontekście debaty o tym, czy Polsce zagraża klerykalizacja życia publicznego, mówił: "Wolność, do której Chrystus nas wyzwolił, to jedna droga. Druga droga to wolność od Chrystusa. Bo często się tutaj stosuje takie słowa pozorne, mówi się "klerykalizm", "antyklerykalizm", a na dnie chodzi o to jedno: wolność, do której Chrystus nas wyzwolił, albo wolność od Chrystusa".

Wydaje się, że Papież nie widział zagrożenia ani dla demokracji, ani dla samego Kościoła w żywym uczestnictwie kleru w polskiej polityce. Że był Kościół w pierwszych latach III RP nadmiernie upolityczniony, twierdzą nie tylko jego rodzimi krytycy. Np. kard. Sladkevicius definiował wizję Kościoła na Litwie w opozycji do praktyki Kościoła polskiego: "W Polsce Kościół zbyt mocno identyfikuje się z władzą państwową. Tego z pewnością nie chcemy".

Papieska diagnoza była radykalnie odmienna. Uważał, że to nie z Kościoła płyną zagrożenia, lecz że to Kościół jest osaczony przez swoich krytyków. Najdobitniej dał temu wyraz w 1995 r. w Skoczowie: "Pod hasłami tolerancji w życiu publicznym i w środkach masowego przekazu szerzy się nieraz wielka, może coraz większa nietolerancja. Odczuwają to boleśnie ludzie wierzący. Zauważa się tendencje do spychania ich na margines życia społecznego, ośmiesza się i wyszydza to, co dla nich stanowi nieraz największą świętość. Te formy powracającej dyskryminacji budzą niepokój i muszą dawać wiele do myślenia".

Słowa te wypowiedział Papież wtedy, gdy krytyka Kościoła była istotnie silnie obecna w polskim życiu, ale równocześnie Kościół miał pełną, prawnie zagwarantowaną wolność realizowania swojej misji; i w kraju, w którym katolicy nie byli niepewną swego losu mniejszością, ale stanowili bezdyskusyjną większość.

W katolickiej Polsce było z pewnością mniej powodów do obrony katolików przed nietolerancją aniżeli tam, gdzie stanowili mniejszość. Może jednak z odległej perspektywy wyglądało to inaczej? Może "swojej" Polsce - wzorcowi dla narodów katolickich - Papież stawiał inne wymagania, nieco inaczej widział rolę Kościoła? Może odmiennie niż wielu jego rodaków odczytywał znaki czasu?

Zastanawiam się, czy milczenie Papieża wobec polskiego sporu o postawę "zwycięzców" wobec "zwyciężonych" ma jakiś związek z "powracającą dyskryminacją" Kościoła i katolików, które dostrzegał w ojczyźnie. Może na miłosierdzie ze strony "zwycięzców" nie zasługiwali ci "zwyciężeni", którzy w nowej Polsce zaczęli uosabiać "tendencje do spychania [katolików] na margines życia społecznego"?

Mocne słowa Papieża w obronie polskiego Kościoła stanowią już jednak historię. Kościołowi ze strony demokracji nic nie groziło i nie grozi. Podczas piątej pielgrzymki w 1997 r. ton papieskich wskazań dla duchowieństwa był podobny do tego, który kilka lat wcześniej zabrzmiał w Albanii, Czechosłowacji, na Litwie. "Chciałbym zwrócić uwagę na potrzebę podjęcia przez katolików świeckich właściwej im odpowiedzialności w Kościele - napisał Jan Paweł II do Konferencji Episkopatu Polski. - Dotyczy to sfer życia, w których świeccy powinni we własnym imieniu, ale jako członkowie Kościoła, rozwijać myśl polityczną, życie gospodarcze i kulturę, zgodnie z zasadami Ewangelii. Niewątpliwie należy im w tym pomagać, ale też nie trzeba wyręczać. Kościół musi być wolny w głoszeniu Ewangelii oraz wszystkich zawartych w niej prawd i wskazań. Takiej wolności pragnie, o taką wolność zabiega i ona mu wystarczy. Nie szuka i nie chce posiadać specjalnych przywilejów".

I znów - próbując dociec przyczyny tej zmiany akcentów - skazani jesteśmy na znaki zapytania. Odmienna niż przed kilku laty interpretacja polskiej rzeczywistości? Obawa przed dalszym wzrostem tendencji polityczno-integrystycznej w polskim Kościele, kojarzonej z Radiem Maryja?

Odpuśćcie, jako i my odpuszczamy...

"Dzisiaj, ja, papież Kościoła rzymskiego, w imieniu wszystkich katolików proszę o wybaczenie krzywd, popełnionych na niekatolikach w burzliwych dziejach tego narodu; jednocześnie zapewniam, że Kościół katolicki wybacza to wszystko zło, które wycierpiały z kolei jego dzieci". W tym cytacie z homilii wygłoszonej w roku 1995 do czeskich chrześcijan - katolików i protestantów - zawiera się jeden z najważniejszych wątków papieskiego przesłania do narodów Europy i zarazem znak firmowy całego pontyfikatu: ekumenia.

Podczas wszystkich pielgrzymek Jan Paweł II głosi pokój religijny i spotyka się z przedstawicielami innych Kościołów chrześcijańskich. Inicjuje też spotkania z duchowieństwem innych religii monoteistycznych: judaizmu i islamu. To właśnie ekumenia była jednym z ognisk konfliktu i schizmy dokonanej przez francuskiego arcybiskupa Marcela Lefebvre'a.

Syntezę swej myśli ekumenicznej przedstawił Jan Paweł II w encyklice "Ut unum sint". Źródłem pożądanej jedności wszystkich chrześcijan jest łączący ich chrzest oraz pragnienie Chrystusa z Wieczernika: "Ojcze, spraw, aby wszyscy stanowili jedno".

Z ekumenicznej homilii w protestanckiej Rydze: "Przez długi czas, wiek za wiekiem, grupy chrześcijan nie chciały uścisnąć dłoni innym grupom chrześcijan, zwracając swoje spojrzenia w różnych kierunkach, często rozbieżnych, nie chcąc kochać się tak, jak Chrystus ukochał nas i nas kocha".

Z przemówienia do Polskiej Rady Ekumenicznej w 1991 r.: "Proste tolerowanie siebie nie może wystarczać chrześcijanom i Kościołom Chrystusa. Toleruje się przecież czasem zło - w imię większego dobra. Nie chciałbym, żebyście mnie tylko tolerowali. I nie chcę was, drodzy bracia i siostry, jedynie tolerować. Cóż to za bracia i siostry, którzy się jedynie tolerują?".

Milowym krokiem Jana Pawła II ku zgodzie z innymi Kościołami chrześcijańskimi była m.in. swego rodzaju rehabilitacja spalonego na stosie w XV wieku czeskiego teologa i reformatora Jana Husa. Podczas pielgrzymki do Czechosłowacji w 1990 r. Jan Paweł II mówił o konieczności "przywrócenia spalonemu na stosie mistrzowi Janowi Husowi należnego mu miejsca wśród odnowicieli Kościoła". W kraju rozdartym rzeziami doby wojen religijnych takie słowa biskupa Rzymu stanowiły gest historyczny.

Tym większe zaskoczenie wywołała kanonizacja Jana Sarkandra podczas drugiej pielgrzymki Jana Pawła II do Czech w 1995 r. Vlastimil Zitek, biskup Kościoła husyckiego: "Przesłanie, jakie niesie w sobie pamięć Jana Sarkandra, nie zawiera tolerancji, a tym bardziej choćby śladu wezwania do ekumenicznej współpracy. Smuci nas to, że poprzez jego kanonizację dawna nietolerancja zostanie przeniesiona do współczesności".

Pavel Czerny, przewodniczący rady Kościoła Braci Czeskich: "Chcemy wierzyć, że jego [Sarkandra] udowodniona historycznie agresywność nie stanie się wzorem dla współczesnych chrześcijan".

Choć ewangelicy nie oskarżali Sarkandra o osobisty udział w prześladowaniach protestantów, to pozostawał dla nich "reprezentantem brutalnej rekatolicyzacji kraju".

Kim był Jan Sarkander? W 1615 r. został proboszczem jednej z parafii na Morawach. Trzy lata później w Czechach wybuchło powstanie antyhabsburskie, które zapoczątkowało wojnę 30-letnią. Ks. Sarkander zaczął popadać w spory z protestantami. Ci oskarżyli go wkrótce o zdradę. Sądzili, że prosił potajemnie polskiego króla Zygmunta III o wsparcie militarne dla austriackiego cesarza Ferdynanda. Inicjatorem zdrady miał być rzekomo szlachcic Ladislav Lobkovic, który spowiadał się u ks. Sarkandra. O spisku i zdradzie miał świadczyć incydent z lutego 1620 r.: gdy Kozacy pod polską komendą doszli do Holeszova, ks. Sarkander wyszedł do nich z procesją eucharystyczną; nieoczekiwanie napastnicy odstąpili od oblężenia. Uznano to za dowód jakiejś zmowy. Sarkandra poddano torturom. Domagano się m.in. ujawnienia tajemnicy spowiedzi Lobkovica. Sarkander się nie ugiął. Zmarł w więzieniu w Ołomuńcu.

Ewangelicy odrzucają zarzut, że to oni zamęczyli Sarkandra. Jan Gross, przewodniczący śląskiego oddziału Polskiej Rady Ekumenicznej: "Dziwnym i prowokującym wydaje się nam, ewangelikom, uporczywe twierdzenie wielu środków masowego przekazu, że ks. Sarkander zamęczony został przez przedstawicieli Kościoła ewangelickiego. Jeżeli byli oni nawet wyznania ewangelickiego, to w trakcie procesu reprezentowali jedynie władzę świecką, a nie Kościół ewangelicki".

Jakie były racje strony katolickiej? Co dostrzegł Jan Paweł II w postaci ks. Sarkandra, że go kanonizował? "Dzisiaj, po Soborze Watykańskim II i na progu trzeciego tysiąclecia chrześcijaństwa, może bardziej niż kiedykolwiek przedtem, mamy okazję rozumieć tajemnicze dziedzictwo Jana Sarkandra w kontekście Kościoła europejskiego i światowego. Jego zwycięstwo jest uczczeniem przede wszystkim tych wszystkich, którzy w tamtym stuleciu, i nie tylko na Morawach i w Czechach, lecz w całej Europie Wschodniej, woleli stracić majątek, znosić krzywdy i ponieść śmierć niż łatwiejsze rozwiązanie, jakim było ugięcie się przed naciskiem i przemocą. Kanonizacja ta nie chce w żadnym wypadku otwierać bolesnych ran, które w przeszłości na tych ziemiach naznaczyły Ciało Chrystusowe; zamiarem jej jest bowiem powierzyć jedność chrześcijan opiece sławnego męczennika".

Abp Jan Graubner, metropolita Moraw: "Dla nas jest to okazja, aby prosić o wybaczenie wszystkich, których w przeszłości skrzywdzono w imię Kościoła katolickiego, i jednocześnie okazja do wybaczenia tym, którzy skrzywdzili nasz Kościół. Dopiero kiedy nastąpi obustronne przebaczenie, będziemy mogli iść dalej. W przeciwnym razie ekumenizm byłby powierzchowny. Jeśli ma być prawdziwy, musimy sobie uświadomić, że jesteśmy tacy, jacy jesteśmy, i że mamy różną historię, ale mimo to chcemy budować mosty".

Spekulowano, że w końcu również Watykan wyczuł niezręczność kanonizacji Sarkandra i dlatego zdecydowano, że równoczesnie odbędzie się druga kanonizacja - niekontrowersyjnej Zdzisławy z Lęborka. Nawet księża katoliccy w Czechach przyznawali nieoficjalnie, że Sarkander nie był postacią bez skazy, że kanonizacja nie oznacza zgody na wszystko, co robił, lecz jest hołdem dla jego ofiary.

Spór o Sarkandra trudno jednak pojąć bez historycznych odniesień. Jan Turnau pisał wówczas: "Spór o Jana Sarkandra zrozumiemy w pełni dopiero, sięgając głębiej w historię - do Jana Husa. To on, spalony jako heretyk, jest czeskim bohaterem narodowym - rzecz nie do pomyślenia w Polsce! Rozpoczęte dwa wieki później cesarsko-katolickie zniewolenie Czech było kontynuacją tamtego stosu. Hasło "Czech katolik" jest nie do pomyślenia, choć innych chrześcijan tam bardzo mało: dziesięć razy mniej niż katolików. Katolicyzm dominuje, ale trudno go uważać za wyznanie narodowe: nie kojarzy się z wolnością. Na wizerunek Sarkandra, męczennika za wiarę katolicką, kładzie się wielki cień Husa".

Chciałoby się zapytać, czy na pięknej karcie ekumenizmu w dobie pontyfikatu Jana Pawła II nie kładzie się cień Sarkandra? Odpowiedź: "tak" byłaby pochopna. Spór o Sarkandra każe jednak postawić pytanie: "Jak rozumieć ekumenizm?".

Przekładając papieską wizję ekumenizmu na język publicystyki, o. Maciej Zięba, dominikanin, pisał: "[W] dialogu z chrześcijanami innych wyznań nie należy ukrywać i pomijać różnic dzielących strony, bowiem bez zrozumienia wzajemnych stanowisk i rzetelnego rozwiązania istniejących trudności jego efektem będzie nie przekroczenie różnic, lecz płytki, kruchy i mający "polityczny" charakter kompromis". (...) Dlatego stale należy pamiętać - podkreśla Papież - że celem ruchu ekumenicznego nie jest zwykłe sfederowanie chrześcijańskich wspólnot, które stworzą w ten sposób jeden Kościół. Z tego też względu dążenie do zjednoczenia chrześcijan nie powinno prowadzić do "pojednania osiągniętego kosztem prawdy" oraz "łatwych uzgodnień"".

Spór czeskich protestantów z Rzymem pokazuje, że trudno uzgodnić prawdę Husa z prawdą Sarkandra. Nawet Papieżowi.

Imiona fanatyzmu

Jednym z "niewidzialnych murów", które Jan Paweł II rozbijał w postkomunistycznej Europie, był mur "zbudowany z lęku i agresji, z braku zrozumienia dla ludzi o innym pochodzeniu, kolorze skóry, przekonaniach religijnych"... Nacjonalizm stanowi tę część europejskiego doświadczenia XX wieku, którą Jan Paweł II zwalcza konsekwentnie.

Z homilii na Węgrzech: "Musimy nauczać sumienia, aby uznały antysemityzm i wszystkie formy rasizmu za grzech przeciwko Bogu i ludzkości".

Doceniając pokojowe rozstanie Czechów i Słowaków, w roku 1995 Papież wołał dramatycznie do tych drugich: "Patriotyzm - tak! Nacjonalizm - nie! Wystarczy popatrzeć na Jugosławię. Niech Bóg broni!". Kilkanaście dni przed jego pielgrzymką parlament słowacki uchwalił ustawę, która ograniczała prawa szkolnictwa mniejszości narodowych. Sprzeciwiła się temu mniejszość węgierska. "Prawa mniejszości muszą być respektowane!" - karcił Słowaków Papież. I wielokrotnie pozdrawiał słowackich Węgrów.

Polski i litewski nacjonalizm studził Papież na Litwie. Jeden z konfliktów toczył się wówczas o rugowanie języka polskiego z niektórych kościołów. "Polacy i Litwini - apelował - są powołani do współpracy, a przede wszystkim do słuchania siebie nawzajem, aby dzięki temu wzrastała w nich jedna wiara, ta sama nadzieja i miłość". Jednakże zwrócenie się Jana Pawła II do Polaków na Litwie per "Litwini polskiego pochodzenia" wywołało żale. "Jesteśmy Polakami - mówili. - Urodziliśmy się, kiedy tu była Polska. Może nie mówimy pięknie po polsku, ale to nie nasza wina. Litwini polskiego pochodzenia? Nie, to nie może być o nas". (Poźniej biuro prasowe Watykanu tłumaczyło Papieża własnym błędem. W tekście oficjalnym znajduje się inwokacja: "Polacy, obywatele Litwy...").

Problem nacjonalizmu w Europie po komunizmie to przede wszystkim Bałkany. Uznając aspiracje małych narodów do samostanowienia, Papież równocześnie mówi: "Kiedy człowiek odrzuca czy pomija Boga, wkrótce zaczyna nieuchronnie kłaniać się próżnym bożkom; zaczyna nawet czcić jako bożki naród, rasę, partie, by potem w ich imię usprawiedliwiać nienawiść, dyskryminację i przemoc" (z homilii do Chorwatów w 1994 r.).

W roku 1997 w wielonarodowym i wielowyznaniowym Sarajewie powiedział, że przybywa do wszystkich, tj. wyznawców islamu, prawosławia, judaizmu i katolicyzmu. Młodzi chorwaccy katolicy przynieśli na mszę transparent "Papież przyjeżdża do nas".

Jak w tym antynacjonalistycznym przesłaniu umiejscowić beatyfikację kard. Alojzije Stepinca? Ten chorwacki kardynał był ofiarą prześladowań epoki komunizmu, a w czasie wojny protestował - od pewnego momentu - przeciw rasistowskiej polityce Niezależnego Państwa Chorwackiego. Wcześniej jednak nie tylko popierał, ale był entuzjastą prohitlerowskiego państwa ustaszów. Nie czynił tego z sympatii do Hitlera, lecz z chorwackiego patriotyzmu. Wiemy, że odrzucał i faszyzm, i komunizm. Ale wiemy też, że zbrodniczego państwa chorwackich nacjonalistów nigdy nie potępił publicznie.

Ofiara kard. Stepinca może być wzorem, cały jego życiorys - chyba nie. Nie zasługuje na osąd jednoznaczny, miał w swej biografii różne karty - i heroiczne, i wątpliwe. Czy jest bohaterem na dzisiejsze czasy?

Europa, ale jaka?

Jakie jest więc przesłanie Jana Pawła II dla krajów Europy wychodzących z dyktatur? Gdy patrzeć na nie z lotu ptaka, wszystko wydaje się proste: wybaczenie dawnym prześladowcom, ze strony Kościoła - posłanie Ewangelii zamiast politycznej krucjaty, pokój religijny i ekumenia, antynacjonalizm wyrastający z chrześcijańskiej wizji osoby ludzkiej. Gdy jednak przyjrzeć się z bliska poszczególnym pielgrzymkom i słowom Papieża w różnych krajach, obraz przestaje być tak niezmącony.

Komentując papieską encyklikę "Centesimus Annus", Maciej Zięba OP pisał, że "Papież nie dąży do wykończonego, spójnego i domkniętego opisu rzeczywistości społecznej, gdyż zawsze zagraża to ideologizacją tego opisu". Uwagi te dotyczyły opisu demokracji i kapitalizmu w ogóle, a nie ich konkretnego kształtu w tej czy innej części świata. Możemy jednak przyjąć, że taka jest zasada papieskich wypowiedzi na tematy społeczne i polityczne.

Papieskie przesłanie dla naszej części Europy o wiele łatwiej zdefiniować w sposób negatywny, tzn. jacy my, wschodni Europejczycy, być nie powinniśmy.

Z homilii w Polsce w 1991 r.: "Nie [wolno] dać się też uwikłać całej tej cywilizacji pożądania i użycia, która panoszy się wśród nas i nadaje sobie nazwę europejskości, panoszy się wśród nas, korzystając z różnych środków przekazu i uwodzenia. Czy jest to cywilizacja - czy raczej antycywilizacja? Kultura - czy też raczej antykultura? Tu trzeba wrócić do elementarnych rozróżnień. Przecież kulturą jest to, co czyni człowieka bardziej człowiekiem. Nie to, co tylko "zużywa" jego człowieczeństwo".

Z homilii na Litwie w 1993 r.: "Za niektórymi współczesnymi zjawiskami młodzieżowymi, jak handel i zażywanie narkotyków, poszukiwanie sztucznych rajów, handel seksem i pornografią, przestępstwo i przestępczość młodocianych, przemoc, urojenia rasistowskie - za tym wszystkim kryje się głęboka pustka, alienujący kryzys wartości, które w nieunikniony sposób zamieniają się w poważne zagubienie moralne".

Przesłanie dla Europy Wschodniej Jan Paweł II opisuje więc dodatkowo poprzez diagnozę współczesnej kultury Zachodu ze znakiem minus. A jak je zdefiniować pozytywnie?

Mówił Papież w Gnieźnie w 1997 r.: "Nie będzie jedności Europy, dopóki nie będzie ona wspólnotą ducha. Ten najgłębszy fundament jedności przyniosło Europie i przez wieki go umacniało chrześcijaństwo, ze swoją Ewangelią, ze swoim rozumieniem człowieka i wkładem w rozwój dziejów ludów i narodów. Nie jest to zawłaszczanie historii. Jest bowiem historia Europy wielką rzeką, do której wpadają rozliczne dopływy i strumienie, a różnorodność tworzących ją tradycji i kultur jest jej wielkim bogactwem. Zrąb tożsamości Europy jest zbudowany na chrześcijaństwie. A obecny brak jej duchowej jedności wynika głównie z kryzysu tej chrześcijańskiej samoświadomości".

Wydaje się, że to właśnie w krajach naszej części Europy Jan Paweł II pokłada nadzieję na przełamanie tego "kryzysu chrześcijańskiej samoświadomości".

Czy zrąb tożsamości Europy jest jedynie chrześcijański, to osobna kwestia. Tu zapytajmy jedynie, jak rozumieć papieskie przesłanie, jak rozumieć "Europę ducha", skoro mieści się w niej ból z powodu spalenia na stosie Jana Husa i równocześnie wyniesienie na ołtarze Jana Sarkandra - dla ewangelików symbolu "przymusowej restauracji katolicyzmu"? Potępienie nacjonalizmu i beatyfikacja kardynała, który miał w swej biografii nacjonalistyczną kartę? Stanowcze odrzucenie fundamentalizmu i znak zapytania przy neutralności światopoglądowej państwa?

Trudności w odczytywaniu wielu wypowiedzi Papieża powoduje być może owa zasada, iż nie dąży on do "domkniętego opisu rzeczywistości społecznej". Dlatego być może tak trudno zinterpretować je jednoznacznie, bez zastrzeżeń i wyjątków.

Pewnikiem pozostaje poparcie Jana Pawła II dla zjednoczenia starego kontynentu. "Kościoła nigdy nie wolno nadużywać dla demagogii antyeuropejskiej oraz podgrzewania antyeuropejskich nastrojów. Dla zjednoczonej Europy nie ma bowiem alternatywy" - mówi Papież. Ta część programu jego pontyfikatu pozostaje klarowna i niezmienna od czasu wizjonerskiej homilii w Gnieźnie w 1979 r. Do urzeczywistnienia tej wizji nie wystarczyło jednak zburzenie muru berlińskiego, do czego Jan Paweł II przyczynił się jak mało kto inny. Jak sam mówi, w Europie wciąż rosną nowe, wysokie mury...

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.